Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oto ja, Król Biebrzy

Agata Sawczenko
Nazwę Król Biebrzy wymyślił Piotr Orzechowski, malarz i przyjaciel Krzysztofa Kawenczyńskiego. W 1992 roku na ścianie domu Kawenczynskiego namalował  jego portret i podpisał:  „Król Biebrzy. Nie zamaluj“
Nazwę Król Biebrzy wymyślił Piotr Orzechowski, malarz i przyjaciel Krzysztofa Kawenczyńskiego. W 1992 roku na ścianie domu Kawenczynskiego namalował jego portret i podpisał: „Król Biebrzy. Nie zamaluj“ Anatol Chomicz
Już sobie w planach przedłużyłem życie, przynajmniej do setki. Inaczej nie zdążę - śmieje się Krzysztof Kawenczynski z Bud nad Biebrzą.

Tango milonga, tango milonga, tango mych marzeń i snów, niechaj me serce ukołysze. Tango milonga, jak dawniej, grajcie mi znów... Klimatyczne dźwięki wydobywają się ze starego patefonu w domu Krzysztofa Kawenczynskiego w Budach nad Biebrzą. Taką miejscowość ma nazwę. Ale trafić do Suchej Barci, bo tak Kawenczyński nazwał swą posiadłość, nie jest łatwo.

- Wyjadę po was na Carską Drogę - zapowiada. Owszem, czasami niechcący zaglądają tu zabłąkani turyści. Pan Krzysztof pokazuje im wówczas swoje zbiory: rzeźby, tkaniny dwuosnowowe, obrazy, naczynia ludowe, dawne narzędzia rolnicze. Znajdzie się tu i drewniany tornister, i stępy, i stare dzieże, drewniane łyżki, patefony, widły, maglownice... Ma tego całe mnóstwo. Zgromadził je w dwóch - jak mówi - chałupach. Przejście przez nie bez potrącenia czegokolwiek graniczy z cudem. Do tego ma kilka całkowicie „założonych“ dawnymi narzędziami wiat, część nigdzie się nie zmieściła, więc stoi po prostu na podwórku. Część już zniszczało. - O, tę kapliczkę trzeba zabrać już pod dach - pokazuje. Zresztą, nie przyjmuje się, że coś spróchniało, coś zjadły mole, coś trzeba odbudować. Stara Barć to nasza podlaska historia, trochę ludowości i po prostu natura. Kawenczynski wierzy, że Sucha Barć lata świetności ma jeszcze przed sobą. Stworzyć Muzeum Biebrzańskie - to jego marzenie.

- Tylko nie wiem, czy zdążę - martwi się. - Mam już ponad 60 lat. A do organizacji muzeum trzeba mnóstwo pracy i pieniędzy. Muszę kogoś namówić do pomocy - planuje. I mimo, że przyjechał tu z wielkiego świata, z Warszawy, wyjeżdżać nie planuje. Osiadł tu na dobre.

Król Biebrzy - tak mówią o nim nie tylko okoliczni mieszkańcy. Król Biebrzy powoli staje się legendą. Ludzie z różnych stron Polski przyjeżdżają zobaczyć, jak mieszka. Zaglądają tu zresztą nie tylko Polacy, ale też Belgowie, Holendrzy, Francuzi...

Starodruki Są jak narkotyk

W 1971 roku akurat miał zdawać maturę. Ale że Polskie Towarzystwo Zoologiczne zorganizowało wyjazd nad Biebrzę - wybrał wyprawę. Interesowały go ptaki. Wygrał. Wtedy właśnie po raz pierwszy odkryli w Polsce gniazdo łabędzia krzykliwego. To była sensacja.

- A maturę zdałem rok później - uśmiecha się Kawenczynski. Do każdej zresztą swojej życiowej historii podchodzi z uśmiechem. Opowiada, jak na studiach, wymarzonym leśnictwie, wytrwał zaledwie dwa lata, jak poszedł do wojska, jak wciąż przyjeżdżał nad Biebrzę. - Na przepustki z wojska. Tropiliśmy wilki - tłumaczy.

Do mostu w Osowcu ma wielki sentyment. I mimo że to spory kawałek od jego obecnej siedziby, to nadal lubi tu przyjeżdżać. - To jedno z pierwszych miejsc, jakie tu zobaczyłem - opowiada. - Potem przyjeżdżałem tu do strażnika bobrów, który mieszkał w domku koło mostu. Zakochałem się w końcu w jego córce. No ale i to się urwało...

Urwało się, tak jak i urwały się na kilka lat przyjazdy nad Biebrzę. W latach 80. pan Krzysztof prowadził antykwariat w Warszawie. Ale taki z prawdziwego zdarzenia - nie z podręcznikami, ale ze starodrukami. Miał m.in. wszystkie polskie biblie - brzeską, nieświeską, krakowską... - No i tę najsłynniejszą, w tłumaczeniu Jakuba Wujka, którą do tej pory czytamy.

Na aukcji zresztą poznał swoją żonę. Połączyła ich wspólna pasja do starodruków i archiwaliów. Przywiózł ją kiedyś nad Biebrzę. Leśniczy pokazał im gospodarstwo do kupienia. W środku lasu, przeszło 30 hektarów, piękne...

- Gospodarz chciał sto starych milionów. Żona chodziła za nim i zbijała cenę, a ja po cichu znów podbijałem. Tak bałem się, że gospodarz się rozmyśli i nam jej nie sprzeda - wspomina pan Krzysztof. Na szczęście nie rozmyślił się. Gospodarstwo kupili. Planowali, że nad Biebrzą będą spędzali wakacje.

- Ale starodruki są jak narkotyk. Zamiast przynosić zarobione pieniądze do domu, ja kupowałem kolejne książki. Wszystko w nie ładowałem. Potrafiłem wydać na aukcji nawet 2 tys. dolarów. Jak już podniosłem rękę, to nie odpuściłem. W końcu żona powiedziała: albo książki, albo rodzina.

Nie zdążył wybrać - zbankrutował. Spakował walizkę z resztką starodruków - które zresztą i tak wkrótce sprzedał - i przyjechał do Bud. - Ja przecież zawsze chciałem mieszkać na wsi - uśmiecha się.

Łąki kosi ręcznie

Dziś w jego gospodarstwie witają gości ukryte między drzewami kapliczki.

- Robi je mój przyjaciel, rzeźbiarz Dionizy Purta - mówi Kawenczynski. - O proszę, to Matka Boska Mrówcza, tę wyrzeźbił Rysiek Myśliwiec - pokazuje jedną z kapliczek. Faktycznie, ledwo wystaje z mrowiska. - Mrówki ją sobie upodobały - uśmiecha się. - Każdej wiosny odgrzebuję ją przynajmniej do połowy. A one znów zasypują. Ale dzięki temu, spójrzcie, jak ładnie jest zakonserwowana.

Przy wjeździe wiata. I napis: Stara Barć. Tak nazwał swoją posiadłość. Obok stoją butelki po piwie. - Łoś - czyta nazwę Kawenczynski. Etykiety zrobił dla zabawy. - Bo myślę, że nad Biebrzą powinno być takie piwo - śmieje się. - Przecież łoś to symbol tych stron.

Nieopodal stoi rower. Stary, zardzewiały. Ale pięknie wkomponowuje się w otoczenie. - Przyjechał nim turysta. Zapytał, czy może na chwilę zostawić. I już nie wrócił - śmieje się Kawenczynski. Tak naprawdę to kupił go na złomie. Spodobał mu się, tak po prostu.

Podwórko jest ogromne. Biegają po nim psy. - Teraz mam ich przeszło 20 - mówi pan Krzysztof. Niektóre się przybłąkały, inne ktoś podrzucił, kilka złapał w lesie, żeby nie zdziczały albo nie zdechły z głodu. - Taki tu u mnie przytułek dla nich - przyznaje. I zapewnia, że wziąć - weźmie, ale oddać już żadnego nikomu nie chce. Zresztą, tak jest ze wszystkimi zwierzętami. Konik polski, którego kupił od leśniczego, jak tylko przyjechał, do dziś biega w oddali po łące. Koni Kawenczynski ma zresztą więcej. - Bo chcę, żeby u mnie było tak, jak kiedyś na wsi - podkreśla na każdym kroku.

Krów też zawsze ma kilka. - I mają u mnie dożywocie - zapewnia. - Umierają na łące.

Ale ich kości pan Krzysztof też nie wyrzuca. Leżą na podwórku, porozkładane na ławkach, pod wiatami - krowie miednice, czaszki. - One przecież były stąd. Więc niech tu sobie będą dalej.

Bo natura i historia - to go zawsze najbardziej pociągało. I tak też żyje tu, nad Biebrzą. - Pasję starodruków zamieniłem na zbieranie wszystkiego, co ludowe - mówi. - No i żeby na co dzień obcować z przyrodą.

Ale oprócz wypatrywania ptaków, łosi, szukania tropów, łażenia po bagnach i oddychania pełną piersią, pan Krzysztof od wielu lat ma jeszcze jeden cel - stworzyć własne muzeum. - Nie takie wielkie, z prawdziwego zdarzenia, z parkingami, restauracjami, kasami biletowymi. Mi pasuje wszystko, jak tu jest, tak zwyczajnie. Trzeba to jednak trochę uporządkować.

A porządkowania i napraw trzeba tu naprawdę sporo. Bo na początku to był plan - hodować zwierzęta, przyjmować turystów, pokazywać im, na czym polegało niegdysiejsze życie nad Biebrzą. To właśnie po to pan Krzysztof kupił nawet przed laty starą chałupę, z 1940 roku, i przeniósł ją do swego gospodarstwa. Przyjeżdżali do niej turyści. Nie remontował jej, nie doprowadzał wody. Przyjeżdżali ludzie, którzy chcieli żyć w zgodzie z naturą. A ile imprez tu się odbyło!

- Nawet taka słynna gminna. W trakcie przyjechali Francuzi, którzy tę chałupę wcześniej zarezerwowali. Patrzą: zajęte. A ja im mówię, że to impreza... na ich cześć. Bawili się z nami do rana - wspomina pan Krzysztof.

Tak samo było w ogromnej wiacie, krytej strzechą. - Jak się rozpali w środku ogień, tworzy się poduszka powietrzna. Ciepło tam nawet, gdy na zewnątrz przymrozek - opowiada Krzysztof. - Holendrzy przyjeżdżali co roku, jeszcze przed Wielkanocą, spali nawet na podłodze.

Teraz takich gości pan Krzysztof ma coraz rzadziej. Ludzie potrzebują luksusów. A i pomieszczenia coraz mniej nadają się do odwiedzin. Bo czego tam nie ma! U wejścia do obu domów - i tego, który był do wynajęcia, i tego, gdzie mieszka pan Krzysztof - wiszą kożuchy, firanki, pięknie dziergane obrusy, tkaniny dwuosnowowe. A im dalej się wchodzi, tym więcej: rzeźby ptaków, Matki Boskiej, kołyski dziecięce, moździerze. Na podwórku stare maszyny użytkowe: brony, wóz drabiniasty, kosy, drewniane widły.

- Najbardziej mnie bolą te ratraki nad Biebrzą. To jest straszne, kłoci się z naturą. Tu powinna być gospodarka ręczna - nie może darować Król Biebrzy.

Dlatego on co roku zatrudnia ludzi i organizuje ręczne wykaszanie łąk. Potem stawiają stogi. Przez całe miesiące są one atrakcją dla turystów. I cały czas Król Biebrzy marzy, by powstał u niego miniskansen. - Postawiłbym jeszcze ze trzy chaty, ładnie by to wszystko wyglądało - marzy. - Ale martwię się, czy zdążę. Dlatego przedłużyłem sobie plan na życie na stulecie. Bo inaczej nie ma mowy bym zdążył.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna