Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W wielu spółdzielniach dzieje się źle. Jedynym sposobem na walkę z nieprawidłowościami jest aktywność i dociekliwość mieszkańców

Anna Mierzyńska
Tomasz Jarosz, mieszkaniec Ełku, roznosił wśród członków swojej spółdzielni mieszkaniowej listy otwarte, informujące o możliwości zmniejszenia czynszu. Zirytowało to prezesa spółdzielni, Waldemara Roszkowskiego. Publicznie nazwał Jarosza człowiekiem chorym psychicznie, niepochlebnie wyraził się o jego życiu prywatnym i podał jego dane osobowe.

Kartkę z informacjami o innym członku spółdzielni (swoim sąsiedzie) prezes Roszkowski wywiesił na swoich drzwiach. Napisał: "Sąsiad podpalił mi drzwi, wynajął pensjonariuszy izby wytrzeźwień do wybicia szyb w moich oknach oraz podrzucał na moją wycieraczkę zużyte prezerwatywy". Obaj mężczyźni podali prezesa spółdzielni do sądu o zniesławienie. Sprawa jest w toku.
To nie wyjątek. Członkom władz spółdzielni mieszkaniowych zdarza się, niestety, takie niewybredne postępowanie - szczególnie wobec tzw. "kłopotliwych" lokatorów. Pokrzywdzeni rzadko decydują się walczyć o swoją godność w sądach: brakuje dowodów i świadków, którzy zechcą zeznawać. Po naszej pierwszej publikacji na temat spółdzielni mieszkaniowych skontaktowało się z nami wiele osób, które znalazły się w podobnej sytuacji co mieszkańcy Ełku. Większość prosiła o anonimowość - wciąż mieszkają na tych samych osiedlach i z władzami spółdzielni mają bezpośredni kontakt.
Wyborcze paszkwile
- Trzy lata temu przyszedłem na wybory do Rady Nadzorczej w naszej spółdzielni (nazwa SM znana redakcji). Na krzesłach leżały wydrukowane ulotki - paszkwile na jednego z członków Rady Nadzorczej, który znany był z tego, że drążył każdą sprawę i domagał się wyjaśnień - opowiada W.G. - Nikt się nie przyznał do ich wydrukowania, ulotki zebrano, ale wszyscy zdążyli się z nimi zapoznać. Tego człowieka do rady już nikt nie wybrał, a smród się za nim długo ciągnął. Oczywiście, żadnych dowodów na powypisywane w ulotkach bzdury nie było.
- Zadawałem za dużo pytań, ale nie mogłem patrzeć na to, co się tam dzieje - mówi dzisiaj pokrzywdzony wówczas L. Ł. - To się nadaje do kryminału.
- Jestem członkiem Rady Osiedla. W imieniu mieszkańców interweniowałam w sprawie stawek za centralne ogrzewanie. Zostałam obrażona przez wiceprezesa spółdzielni, odmówiono mi także wglądu do składu Rady Nadzorczej - opowiada Bożena J. - Złożyłam do prezesa skargę na zachowanie wiceprezesa. Do dziś nie dostałam żadnej odpowiedzi.
Publicznie obraża się lokatorów tylko za zamkniętymi drzwiami gabinetów. Natomiast na zebraniach przedstawicieli (w dużych SM to przedstawiciele wybierają Radę Nadzorczą i podejmują najważniejsze uchwały) można poznać szczegóły życia osobistego niektórych mieszkańców.
Na zebraniu w Spółdzielni Mieszkaniowej "Bacieczki" w Białymstoku (byliśmy na nim obecni) przedstawiciele wykluczali zadłużonych lokatorów ze spółdzielni. To obowiązkowa procedura przed rozpoczęciem postępowania egzekucyjnego wobec dłużników.
- Nigdzie nie pracuję, moja żona też jest na bezrobociu. Stąd te długi - tłumaczył mężczyzna w średnim wieku. - Ale syn się zaczepił. Tu mam zaświadczenie, że on pracuje i zarabia. W ciągu roku wszystko spłacimy.
Bardziej przekonywujący był prezes SM "Bacieczki", Romuald K., który zabrał głos chwilę później (gdy mężczyznę wyproszono z sali). Jasno i wyraźnie wyjaśnił, dlaczego temu panu nie należy wierzyć. Wykluczenie ze spółdzielni stało się faktem. Członkiem SM przestała być także starsza kobieta. Tłumaczyła, że stara się o zamianę mieszkania na mniejsze, a to wymaga czasu. Gdy wyszła z sali, uczestnicy zebrania dowiedzieli się od prezesa, że ta pani na pewno ma pieniądze, skoro mieszka u niej (za darmo!) inna kobieta (nie z rodziny, obca), która liczy na spadek po staruszce.
- Przedstawiam na zebraniach sytuację, jaka jest w rodzinie, by przedstawiciele mieszkańców nikogo nie skrzywdzili - powiedział nam prezes Romuald K. - Zawsze przyjmuję taką postawę, że jestem za osobą, która jest wykluczana.
Wszyscy dłużnicy, którzy nie okazali dowodu spłaty zaległości, zostali na zebraniu wykluczeni ze spółdzielni.
- Tak to się odbywa - potwierdzają "działacze" z innych SM. - Nikt o tym publicznie nie mówi, ale potrafią człowieka zeszmacić. Chyba że ma się znajomości...
Kandydaci głosują na siebie
Głównym punktem programu zebrania w SM "Bacieczki" były jednak wybory do Rady Nadzorczej. Na sali obecni byli członkowie RN mijającej kadencji. Najpierw pozgłaszali się wzajemnie (kolega siedzącego obok kolegę, koleżanka koleżankę) do nowej rady, a potem sami się do niej wybrali - stanowili bowiem większość głosujących.
- Tak się zastanawiałem, po co mój sąsiad pcha się do tej rady. Wcześniej nigdy nie był tym zainteresowany - opowiadał po zebraniu jeden z uczestników spotkania (bez prawa głosu). - Okazało się, że wymienił sobie okna i chciał jak najszybciej dostać za nie zwrot pieniędzy. Normalni mieszkańcy czekają na to kilka lat, ale nie członkowie Rady Nadzorczej...
Wybór do rady nakłada co prawda na jej członka pewne obowiązki - trzeba przychodzić na zebrania (oczywiście nie za darmo - wynagrodzenie wynosi ok. 100-150 zł) i podejmować decyzje. Korzyści są jednak dużo większe. Dobrze o tym wiedzą biznesmeni, którzy albo wynajmują lokal od danej spółdzielni, albo chcą uzyskać od niej zlecenia.
- I świetnie na tym wychodzą. W wielu SM członkowie rady sami sobie ustalają wysokość czynszu za najem lokalów pod działalność gospodarczą. A co do interesów, wystarczy przecież po zebraniu rady porozmawiać chwilę z prezesem spółdzielni - wyjaśnia jeden z naszych informatorów.
Same spółdzielnie również dbają o to, kto jest w Radzie Nadzorczej. Z wykazu członków RN SM "Bacieczki" w Białymstoku (kadencja 1996-99) wynika, że spółdzielnię nadzorował m.in. Marek Żendzian, wówczas prokurator rejonowy dla miasta Białegostoku oraz Edward Kosakowski, naczelnik I Urzędu Skarbowego w Białymstoku. Członkiem RN był także radca prawny (i jednocześnie pełnomocnik procesowy) tej spółdzielni. Z kolei w SM "Słoneczny Stok" do Rady Nadzorczej należy Jerzy Półjanowicz, wicewojewoda podlaski, a wcześniej radny miejski.
Lokal za pół darmo
- Próbowałem wprowadzić zmiany w przepisach dotyczących Rady Nadzorczej w naszej spółdzielni - opowiada L.L., były prezes SM w Mońkach. - Zaproponowałem radzie, by jej członkami mogły być tylko te osoby, które nie podpisały ze spółdzielnią umów cywilnoprawnych. Skutek był taki, że jeszcze na tym samym posiedzeniu Rada Nadzorcza odwołała mnie ze stanowiska.
O swoje interesy dbają i członkowie rad, i członkowie zarządów. Oto przykład. A.N., prezes jednej z białostockich spółdzielni mieszkaniowych i podległa mu pracownica, I.P., kupili od spółdzielni, w której pracowali, mieszkania o pow. 47 m kw. W pierwotnej wersji miały to być domki jednorodzinne, ale zostały przeprojektowane na mieszkania. Kilka miesięcy po transakcji wystąpili do zarządu spółdzielni (której A.N. był wtedy prezesem!) o pozwolenie na adaptację na cele mieszkaniowe suszarni umieszczonych nad ich mieszkaniami (każda o pow. 47 m kw.). Prezes A.N. wyraził zgodę. Po zakończeniu remontów oboje przedstawili wysokie rachunki za przebudowę suszarni. Zarząd (na czele z prezesem A.N.) uznał, że poniesione koszta należy im zaliczyć na poczet wkładu mieszkaniowego. Tym samym prezes i jego podwładna stali się właścicielami spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu o pow. (każdy) 94 m kw. - mimo że zapłacili tylko za 47 m. kw. Dwa lata później mieszkania sprzedali - z dużym zyskiem.
Szkolenia w cenie mieszkania
O tym, co się dzieje z finansami spółdzielni, wie tylko zarząd i rada nadzorcza. Przedstawiciele mieszkańców dostają co prawda przed corocznymi spotkaniami skrócone sprawozdania finansowe. Trudno się z nich jednak dowiedzieć, czy na prace remontowe ogłoszono przetarg czy nie, jaka firma wymieniała drzwi i okna albo dlaczego koszty własne zarządu są tak wysokie. Trzeba dużej cierpliwości, by doczytać się np. że w roku 2001 Zarząd SM "Wielkoblokowa" w Białymstoku na obsługę prawną spółdzielni, ubezpieczenia i - przede wszystkim - szkolenia (członków zarządu) wydał 48 tys zł - czyli tyle, ile kosztuje 40-metrowe używane mieszkanie.
SM niechętnie przyznają, że część pieniędzy wpłacanych przez lokatorów trafia na lokaty terminowe. Zyskiem dodatkowym spółdzielni są wówczas odsetki. Prezesi nie chcą ujawniać ich wysokości, nie chcą też zdradzić, ile pieniędzy ulokowali na lokatach. Wyjątek uczynił senator Sergiusz Plewa, prezes SM "Słoneczny Stok" w Białymstoku. Spółdzielnia na początku 2002 r. miała na lokatach 3 mln zł (pisaliśmy o tym w artykule "Kłopoty z liczeniem" z dn. 19 lipca 2002 r.). Ta informacja zbulwersowała mieszkańców, którzy od dwóch lat proszą spółdzielnię o ocieplenie ich bloku.
- Ze wszystkich odpowiedzi dowiadujemy się, że "Słoneczny Stok" nie ma na to pieniędzy - mówią mieszkańcy. Rzeczywiście, takie uzasadnienie odmowy ocieplenia budynku figuruje w oficjalnej korespondencji. - Pieniędzy nie brakuje za to na nagrodę dla prezesa. Są też nadwyżki dochodów, lokowane w banku. Czyli dla wszystkich starczy, tylko dla mieszkańców nie?
Recepta? Aktywni lokatorzy
Lokatorzy niektórych spółdzielni nie poddają się jednak i domagają się swoich praw. Wykorzystują przy tym wszystkie dostępne sposoby. Mieszkańcy SM w Goniądzu w latach 1997-98 podali Zarząd SM do sądu. Przegrali sprawę, ale kiedy za długi spółdzielni komornik wszedł na czynsze lokatorów, mieszkańcy zrozumieli, że dzieje się źle. Wybrano nową Radę Nadzorczą - tym razem już spośród mieszkańców, a nie wieloletnich współpracowników Zarządu SM.
- I okazało się, że można wszystko naprawić i rzeczywiście dbać o dobro mieszkańców. Trzeba tylko chcieć - podkreśla Małgorzata Oźlańska z Goniądza, członek Rady Nadzorczej. - Mieszkańcy często popełniają ten błąd, że nie interesują się, co się dzieje w spółdzielni. Powinni być bardziej aktywni.
Sprawę w sądzie wygrali natomiast lokatorzy SM w Choroszczy. Stwierdzili, że spółdzielnia błędnie wyliczyła im powierzchnię mieszkań i przez to płacą zawyżony czynsz. Sąd Okręgowy zasądził zwrot nadwyżki. Mimo że odzyskane sumy nie są zbyt wysokie, dla lokatorów liczy się zwycięstwo.
- Zażądaliśmy również, by spółdzielnia wystąpiła ze Spółdzielczego Regionalnego Związku Rewizyjnego w Białymstoku. Członkostwo w nim nie pomaga nam w niczym, a składki musimy płacić - mówi jedna z lokatorek. - I wystąpiliśmy. A więc - można!
Opisane nieprawidłowości nie dotyczą wszystkich spółdzielni mieszkaniowych. Są one jednak zjawiskiem bardzo powszechnym. Wynika to z faktu, że spółdzielni nie kontroluje żadna instytucja zewnętrzna, nie zamieszana w spółdzielcze interesy. Tracą na tym, niestety, lokatorzy, którzy nie są w stanie dociec, dlaczego członkostwo w spółdzielni kosztuje ok. 1 tys. zł albo czemu czynsz na ich osiedlu jest dwa razy wyższy niż w innej dzielnicy miasta.
Dziękujemy wszystkim naszym Czytelnikom, którzy po artykule "Folawark spółdzielczy" zechcieli podzielić się z nami swoimi doświadczeniami. Cały czas czekamy na Państwa opinie - tel. (085) 748 74 66.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna