Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracownicy banku wzięli sobie pół miliona złotych

Tomasz Kubaszewski
Maciej Ł. i Łukasz W. „pożyczyli” z banku grubo ponad pół miliona złotych. Część oddali, ale i tak jeden musi zwrócić jeszcze 362,5 tys. zł, drugi - 122,5 tys.
Maciej Ł. i Łukasz W. „pożyczyli” z banku grubo ponad pół miliona złotych. Część oddali, ale i tak jeden musi zwrócić jeszcze 362,5 tys. zł, drugi - 122,5 tys. Archiwum
Zamiast do bankomatu, pieniądze wkładał do własnej kieszeni. Różne kwoty brał też od jednego z kasjerów. Po to, by obstawiać zakłady bukmacherskie. Suwalski sąd okręgowy skazał dwóch byłych pracowników Banku Spółdzielczego w Olecku. Obaj dobrowolnie poddali się karze.

Maciej Ł. z wykształcenia jest politologiem. Ale w banku pracę dostał. To pewnie przypadek, że prezesem był akurat jego ojciec. Z sądowych akt wynika, iż robił to, co chciał. Zresztą, nie tylko on. - Słyszałem, że pracownicy księgowości pożyczali sobie z naszej kasy znaczne sumy pieniędzy - powiedział prokuratorowi sam prezes - Jan Ł.

Śledztwo dotyczące braku nadzoru zarządu banku nad pracownikami prokuratura jednak umorzyła.

Kasa z dwóch źródeł

Pod koniec minionego roku do oleckiej policji wpłynął anonim. Autor opisywał w nim, jak to Maciej Ł. zamiast wkładać gotówkę do bankomatu, ładował ją do swojej kieszeni. Miało chodzić o 460 tysięcy złotych!

- Choć przyznał się do winy, kierownictwo banku nie powiadamia prokuratury. Wyraźnie chcą zamieść sprawę pod dywan - można przeczytać w doniesieniu.

Organy ścigania przystąpiły do dzieła. Dzisiaj nikt nie jest w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy gdyby anonimu nie było, sprawa rzeczywiście zostałaby zamieciona pod dywan, czy też nie. Nawet jednak z bankowych dokumentów wynika, że o kradzieży pieniędzy zarząd banku wiedział przynajmniej dwa tygodnie przed anonimowym donosem. I organów ścigania nie powiadomił.

31-letni obecnie Maciej Ł. pracował jako księgowy. Został zatrudniony w banku w 2009 roku, czyli niedługo po ukończeniu studiów. Jak sam twierdzi, trzy lata później zaczął pojawiać się w firmach bukmacher-skich. Co konkretnie obstawiał, tego nigdy nie ujawnił. Może polską ekstraklasę w piłce nożnej, a może tenis stołowy w Chinach. Czasami na najbardziej dziwacznych zakładach wygrywa się największe pieniądze. A jak raz wygrasz, to chcesz więcej i więcej. Jeśli zaś przegrasz, koniecznie musisz się odkuć. Tak rodzi się nałóg.

Kasę na obstawianie kolejnych zakładów miał brać z dwóch źródeł. Pierwsze, to pieniądze wkładane do bankomatu. W oleckiej placówce uprawnione do tego były cztery osoby. Wszystko powinno odbywać się komisyjnie. Ale się nie odbywało. Maciej Ł. brał więc pieniądze i niósł do urządzenia, które znajdowało się w siedzibie banku. Pobrał np. 25 paczek po 100 zł. Ale do bankomatu włożył zawartość jedynie 22.

Drugim źródłem były „pożyczki” od kasjera Łukasza W.

- Maciek przyszedł do mnie i powiedział, że można dobrze zarobić - zeznawał W. - Muszę tylko dać mu trochę gotówki z kasy. On to zainwestuje, chyba na giełdzie, szybko odda, trochę na tym zarobimy i nikt niczego nie zauważy. To się godziłem.

Kasjer parokrotnie dawał Maciejowi Ł. różne kwoty. A to 60 tysięcy zł, a to 40. Oczywiście nie w monitorowanej sali bankowej. Pieniądze dyskretnie zgarniał pod ladę i wynosił do toalety. Tam je ukrywał w szafce przeznaczonej na środki czystości. Kasę zabierał tuż przed wyjściem z pracy.

Wszystko to trwało przynajmniej przez połowę minionego roku. Ł. część „pożyczonych” pieniędzy miał zwracać. Oczywiście nie od razu, ale po pewnym czasie. Ile na tym procederze zarobił, nie wiadomo. Kasjer Łukasz W. zapewniał, że nie dostał ani złotówki. Ale śledczy tego wątku do końca nie wyjaśnili.

Zmiękł dopiero w areszcie

Dlaczego bank nie od razu złożył doniesienie o popełnieniu przestępstwa?

- Chcieliśmy się upewnić, czy niedobory w kasie nie wynikają z błędów systemu komputerowego - twierdził prezes Jan Ł.

Jeszcze przed anonimowym doniesieniem do organów ścigania, bankowa główna księgowa miała niedobory stwierdzić. Na podstawie dokumentów i zapisów monitoringu ustalono, że pieniądze z bankomatu, który znajdował się w siedzibie placówki, mógł podbierać jedynie Maciej Ł.

Syn prezesa złożył nawet stosowne oświadczenie na piśmie. Do wszystkiego się przyznał. Parę tygodni później swoje oświadczenie wycofał. Twierdził, że w banku powiedzieli mu, iż sprawa na zewnątrz nie wyjdzie.

- Nie chciałem zaszkodzić ojcu, żeby nie stracił pracy - zeznawał później przed prokuratorem.

Maciej Ł. był tak pewny swego, że nawet kiedy już trwało śledztwo, a policja przesłuchiwała kolejne osoby, poprosił Łukasza W. o wyniesienie następnych 85 tysięcy złotych. To akurat w banku zauważono niemal natychmiast, bo następnego dnia. Sprawę zgłoszono policji.

Macieja Ł. funkcjonariusze zatrzymali w połowie stycznia. Nie przyznał się do winy. Twierdził, że Łukasz W., który od razu wszystko śledczym w szczegółach opowiedział, go po prostu pomawia. Sąd jednak temu nie uwierzył i orzekł w stosunku do mężczyzny 3-miesięczny areszt.

Po dwóch miesiącach pobytu za kratkami Ł. w końcu zmienił swoje stanowisko i się przyznał.

Podczas przesłuchiwania poszczególnych osób wyszło też na jaw, że przynajmniej jeszcze jeden z pracowników miał „pożyczać” sobie z banku pieniądze na... grę w pokera. Raz na przykład wziął 10 tysięcy złotych, ale po pewnym czasie zwrócił. Ta sprawa została wyłączona do osobnego postępowania. Nie udało się natomiast namierzyć innych osób, które podobnie postępowały, o czym, jako się rzekło, wspominał sam prezes.

Wymienili zarząd

Bankowe pieniądze Maciej Ł. przywłaszczył sobie 12 razy na kwotę przekraczającą pół miliona złotych. Część zwrócił. Ale i tak ma oddać bankowi 362,5 tys. zł.

Z kolei Łukasz W. ma do zwrotu 122,5 tys. zł.

Obaj oskarżeni złożyli wnioski o dobrowolne poddanie się karze. Prokurator się temu nie sprzeciwiał, a sąd wszystko zatwierdził.

Maciej Ł. został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu. Sąd zakazał mu też pracy w bankowości przez 5 lat oraz uprawiania przez taki sam czas hazardu. Biegli orzekli bowiem, że Ł. jest od niego uzależniony. Łukasz W. otrzymał identyczną karę Tyle, że bez hazardowego zakazu.

Kiedy w jednym z lokalnych portali ukazała się informacja o wyroku, ktoś wpisał pod nią następujący komentarz: „ Jestem pracownikiem banku i nie mogę zrozumieć jednej prostej rzeczy - jak dwie osoby, kasjer i księgowy, mogły przez kilka miesięcy niezauważenie wyprowadzać gotówkę? Chyba nie pracowali tam tylko we dwójkę? Przecież codziennie w każdym normalnym banku zliczane są kasy, kontroluje się skarbiec. Taka kradzież powinna wyjść na jaw tego samego dnia lub najpóźniej kolejnego.“

Postępowanie dotyczące osób nadzorujących Łukasza W. i Macieja Ł. prokuratura jednak umorzyła. Powód? Brak znamion czynu zabronionego. Śledczy stwierdzili, że choć podejmowane w banku czynności, mające doprowadzić do wyjaśnienia i ustalenia sprawców kradzieży były opóźnione, jednak ostatecznie przyniosły efekt. Ta sprawa może mieć jednak ciąg dalszy, bo zażalenie na prokuratorską decyzję złożyła rada nadzorcza oleckiej placówki. Zajmie się tym sąd.

W banku doszło do kadrowego trzęsienia ziemi. Dzisiaj działa tam już zupełnie nowy zarząd. Łukasz W. i Maciej Ł. pracę stracili, rzecz jasna, już dawno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna