Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Robię makijaże nieboszczykom... "

Andrzej Plęs [email protected]
sxc.hu
Tylko żadnych zdjęć, proszę - Agnieszka zastrzega od razu. Nie, żeby wstydziła się tego, co robi, ale ludzie różnie reagują na wieść o jej profesji. Różnie, to znaczy z ostrożnością, lękiem, a nawet odrazą. A przecież ludzie jej potrzebują! Ci żywi nawet bardziej niż ci martwi...

Pomysł narodził się przed czterema laty. Agnieszka rozmawiała ze znajomym przedsiębiorcą pogrzebowym, który skarżył się, że niekiedy na nic jego starania, kosztowna oprawa pogrzebu, kosztowna odzież zmarłego, trumna "business class", skoro podczas uroczystości nie można jej otworzyć, bo nieboszczyk wygląda jak... nieboszczyk. Nie takiego chcą pamiętać go jego najbliżsi... W trumnie wolą widzieć twarz niemal rumianą, dłonie wypielęgnowane, fryzurę jak z żurnala. I nie ma kto tego zrobić, a przecież zrobić się da. Jasne, że się da - pomyślała Agnieszka. Już z takim nastawieniem trafiła na kurs kosmetyczny, ale nie przyznawała się innym kursantkom, że nie żywych będzie malować, a zmarłych.

- Żywi mają do kogo chodzić, kosmetyczek jest aż nadto, a zmarłym też się coś należy - twierdzi Agnieszka.

Pomagał jej... alkohol
Początek nie był łatwy. Co innego ćwiczyć na manekinie, co innego dotykać martwego człowieka. Za pierwszym, drugim, może trzecim razem musiała "wzmocnić się" kilkoma kroplami alkoholu. Nie po to, by przełamać obrzydzenie, bo go nie czuła, ale coś w sobie musiała przełamać.

- Zanim człowiek weźmie się do tego, to wydaje się to proste - wspomina. - A w obecności zmarłego, kiedy jeszcze zmarł na przykład w wyniku wypadku... To trochę inaczej wygląda w praktyce.

Dziś ma za sobą około stu zabiegów i wręcz twierdzi, że lubi to, co robi. To nie wymaga specjalnych umiejętności, tu makijażu nie tworzy się według trendów w modzie. Wystarczy, że twarz zmarłego będzie wyglądała naturalnie. "Żywi" klienci Agnieszki na ogół nie mają specjalnych życzeń, tylko czasem zdarzają się nietypowe prośby. 3

- Jedna z klientek miała taką specjalną prośbę - wspomina Agnieszka. - Prosiła, by jej zmarłej kilkunastoletniej córce zrobić trwałą fryzurę. I wcale nie chodziło o kaprys, dla tej kobiety to był swoisty dowód uczucia dla córki. Po prostu dziewczyna wielokrotnie planowała, że na swoje osiemnaste urodziny zrobi sobie trwałą. Nie zdążyła.

Nie zawsze decyduje uczuciowość bliskich, najczęściej konieczność.

- W Tarnowie miałam zlecenie, by przygotować do pogrzebu 16-letnią dziewczynę, która została zgwałcona i zamordowana - mówi Agnieszka i łzy napływają jej do oczu. - Twarz miała pociętą nożem czy żyletką... Niełatwo było zacząć pracę, ale widziałam, co czuje rodzina. Już choćby dla nich chciało się pomóc.

Jej praca nie wymaga żadnych specjalnych kosmetyków, stosuje te ogólnie dostępne. Czasem tylko, jeśli stan zwłok tego wymaga, używa czegoś, czego nie można dostać w każdej drogerii. I koniecznie rękawiczki chirurgiczne i maseczka na twarz. Zawsze istnieje choćby minimalne ryzyko zakażenia. W końcu nikt jej nie informuje, na co zmarł jej klient, jakie choroby przechodził, na co ona się naraża. A musi mieć bezpośredni kontakt z klientem, choćby przy myciu zwłok, ubieraniu... Te 200 zł za mycie i ubieranie i te 200 zł za makijaż nie rekompensują ryzyka.

Ludzie się brzydzą
Od pracy gorsza jest reakcja jej otoczenia na jej pracę.

- Nie przyznaję się do tego, co robię - mówi dziewczyna. - Już nie. Straciłam przez to wielu znajomych, przyjaciół. Na wieść o tym, czym się zajmuję, reagowali... no, nawet obrzydzeniem. Znajomi początkowo nie wierzyli. "Żartujesz" - mówili, bo kto przy zdrowych zmysłach podjąłby się takiej roboty. Kiedy na ich prośbę zaczynała opowiadać o swojej pracy, czuła, jak ich nastawienie do niej się zmienia. Kiedy opowiadała jak igłą i nićmi chirurgicznymi zszywa martwą, porozrywaną wypadkiem skórę, niektórzy odsuwali się od niej. Wkrótce okazywało się, że wielu z nich nie ma czasu na kolejne spotkanie... Czasem pół żartem, pół serio padało określenie "wampirzyca".

- Bywało i gorzej - wspomina Agnieszka. - Jeszcze podczas spotkań zauważyłam, że wielu niegdysiejszych znajomych bardzo stara się nie wziąć do ręki tego, czego przed chwilą dotykałam, nie siadać w miejscu, w którym siedziałam. W rodzinnym domu było niewiele lepiej. Przy niemal każdej wizycie mama pytała, czy zdezynfekowałam ręce.

Już od dawna nie rozmawia ze znajomymi o swojej pracy. Tymi, którzy jej jeszcze zostali. A czasem chciałoby się pogadać, bo przecież dla każdego robota to kawał życia. A jeszcze taka robota... Czasem trzeba "wygadać" stres i napięcie...

Czy trzeba mieć w sobie jakąś odporność, by pracować ze zmarłymi?

- To też jest praca z człowiekiem - wyjaśnia Agnieszka. - Wprawdzie martwym, ale człowiekiem. Żeby to robić, trzeba mieć dużo szacunku do człowieka. Każdego człowieka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna