Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rejs w ślad za Glogerem

Kazimierz Radzajewski
Łabędzie urządziły nam pokaz swojej siły
Łabędzie urządziły nam pokaz swojej siły K. Radzajewski
"Gdzie tylko spojrzysz okiem, rozmaitość bujnych kwiatów i roślin, powietrze przesycone jakąś dziwną świeżością, wonią siana i ziół nadwodnych. Czasem zakwili smętnym głosem w gąszczu wikliny mały, samotny ptaszek, jakby duch zbłąkany" - pisał o swojej podróży po Biebrzy Zygmunt Gloger. W ubiegłym roku "Współczesna" podróżowała nurtem tej rzeki od jej źródeł. Na dokończenie wyprawy wybraliśmy się w ubiegłym tygodniu. Opis Glogera jest aktualny - Biebrza jest taka samo urokliwa jak przed laty.

Na wieczorny patrol w dolny basen Biebrzy, z Osowca aż do ujścia rzeki do Narwi, popłynęliśmy ze strażnikami z Biebrzańskiego Parku Narodowego. Dowódcą patrolu był Bogdan Jaworowski, a wspierali go Krzysztof Borkowski, Marek Dyszkiewicz i Piotr Kossakowski.
- Patrolowanie zaczniecie od Białego Grądu i skończycie na Narwi. Zwalczamy kłusownictwo i kontrolujemy ruch turystyczny. Jest susza, więc trzeba zwrócić uwagę na zagrożenie pożarowe - wydał dyspozycje Henryk Hiero, komendant straży parku. Pojechaliśmy samochodem terenowym, z łodzią na przyczepie, do wsi Mścichy.
Gorąco jak w piekle
Z Mścich do koryta rzeki można dostać się tylko drogą usypaną na mokradłach.
- Jeszcze miesiąc temu wszystko wokół było zalane wodą. Biały Grąd jest jedynym suchym miejscem na tych bagnach - powiedział Borkowski.
Strażnicy opuścili motorówkę do wody. Na patrol samochodem pojechali Jaworowski i Kossakowski - my zostaliśmy na pustkowiu z Borkowskim i Dyszkiewiczem. Turystów tu niewielu, trochę więcej wędkarzy.
- Licencja jest? - pytał każdego spotkanego wędkarza Borkowski. - Jest, ale ryby marnie biorą, bo gorąco jak w piekle - padała zazwyczaj odpowiedź.
Biebrza w dolnym biegu jest inna niż w swej początkowej części. I tu i tam meandruje jak oszalała - tu też przypomina bardziej Amazonkę, aniżeli polską rzekę. Tym niemniej w dolnym basenie płynie już w głębokim korycie. Wysoki brzeg i gęsty szpaler trzcin nie pozwala na oglądanie bezkresnych trzcinowisk i szuwarów. Za każdym zakolem w niebo wzbijają się za to stada wodnych ptaków wystraszonych warkotem silnika motorówki.
- To czaple siwe, to czaple białe. Tam pływają dzikie gęsi, a tam brodzą żurawie - tłumaczył Borkowski.
Biała armia
Dyszkiewicz skręcił nagle w zarośnięte starorzecze. Wąskim przesmykiem dotarliśmy na płyciznę porośniętą zbitą masą nenufarów i grążeli. Otwarta przestrzeń mokradeł wybuchła wrzawą tysięcznych gardeł ptasich. Wzbiły się w powietrze i nie niepokojone osiadły szybko na trzęsawisku. Zza kępy trzcin wypłynęło stado łabędzi. Dumne ptaki płynęły szpalerem, który zdawał się nie mieć końca.
- Jeszcze nigdy nie widziałem tylu łabędzi w jednym miejscu - zachwycał się Borkowski.
Doliczyliśmy się ich ponad 50, ale z zarośli wypływały następne białe zastępy i zaprzestaliśmy rachowania. Łabędzie jakby nie zwracały na nas uwagi, ale obserwowały motorówkę. Jeden ich zastęp urządził nam pokaz lotnych możliwości. Masywne ptaki skotłowały skrzydłami wodę, fale rozprysnęły się pianą w zaroślach, łabędzie osiadły łagodnie i ostrzegły intruzów groźnym syczeniem.
Perswazja jak pistolet
Zawróciliśmy do koryta rzeki. Był czas na opowieści.
- Piotr kiedyś tak przydusił do ziemi kłusownika, że ten do dziś nie może rozprostować kości, a swoją wagę Piotruś ma... - żartował Borkowski. - To było zimą na rzece Ełk, dopływie Biebrzy. Nasza grupa stanęła oko w oko z jeszcze liczniejszymi kłusownikami. Zaczęli się stawiać, a jeden z nich już zamierzał przejść do rękoczynów. Tyle było jego, co pomyślał, bo przydusiłem "gościa" do lodu i musiał odpuścić z braku tchu - wspominał później Kossakowski.
Strażnicy woleli opowiadać o humorystycznych sytuacjach, które zdarzają się podczas patroli.
- Bladym świtem nad Kanałem Rudzkim zasadziłem się w krzakach na kłusownika. W zupełnej ciszy usłyszałem nagle głos "popraw się, k... mać". I potem znów "popraw się...". Spodziewałem się innej "sytuacji", ale okazało się, że to nasz dobry znajomy - blisko 80-letni mieszkaniec pobliskiej wsi - tak rozmawiał z... rybą, która nie bardzo chciała zaciąć się na haczyk - opowiadał ze śmiechem Borkowski.
Strażnicy z uznaniem wyrażali się o współczesnych turystach. Uczą ich bowiem ekologicznych zachowań 11 lat, tj. od chwili powstania BPN.
- Śmieciarze odchodzą w przeszłość. Szybciej można spotkać kajakarza z workiem nazbieranych śmieci po innych "gościach" - twierdzili strażnicy przyrody.
Pogoń za kłusownikami
Nadchodził wieczór. Niebo poróżowiało, upoceni kosiarze przenieśli się z łąk na brzeg rzeki. Zostawili równe rzędy siana, by zażyć regenerującej kąpieli. "Tubylcy" pozdrawiali nas uprzejmie, ale strażnicy wiedzieli swoje...
- To pora na łapanie ryb siecią, kłomlą, albo brodnią - zauważył Dyszkiewicz. - Biegnij za nimi! - krzyknął po chwili do Borkowskiego i przybił do brzegu.
Krzysztof zniknął w krzakach. Marek zaś zajął się wyciąganiem kłomli. Kłusownicze urządzenie miało rozmiary małej bramki piłkarskiej.
- Uciekli - zameldował po chwili zdyszany strażnik i wyciągnął z wody porzucony worek z rybami.
Kłomla została zniszczona na miejscu, zaś kilka szczupaków odzyskało wolność. W okolicy Brzostowa naszą ciekawość wzbudził młodzieniec zażywający kąpieli. Nie zdążył ukryć podbieraka. Na brzegu stało wiadro.
- Co robisz? - zapytał Marek. - A nic, muszelki wyławiam - odpowiedział młodzieniec. - A po co ci podbierak i wiadro - dopytywał się Krzysztof. - No, na muszle - odparł zdenerwowany chłopak i jak oparzony wyskoczył na brzeg.
Zanim łódź przybiła do brzegu roznegliżowany młodzian był już kilkanaście metrów dalej. Zdążył jeszcze chwycić wiadro, lecz w trakcie ucieczki wyrzucił skłusowane ryby. Borkowski pozbierał tylko ryby i wrzucił je do rzeki. Została nam wszelako wyraźna fotografia kłusownika, strażnicy chcą zrobić z niej użytek...
Gloger miał rację
W ostatnich promieniach zachodzącego słońca wychynęła spoza trzcin malownicza wieś Brzostowo z wieżami do obserwacji ptaków. Tu Biebrza jest najszersza, ale i najpłytsza. Przez jedyny bród przeprawiają się na drugą stronę rzeki stada gospodarskich krów i koni.
Biebrza wypada do Narwi w okolicach Wizny. Tam kończy swój malowniczy, 160-kilometrowy bieg.
"Zdawałoby się, że płynąć kilka mil i nie spotkać ani wioski, ani rybaka, ani lasu, tylko widzieć samą wodę, łąki i stogi, to musi znużyć oko wędrowca. A jednak znużenia tego ja nie doznałem ani na chwilę." - pisał Gloger w książce "Dolinami rzek". Żadne z tych poetyckich stwierdzeń etnografa-podróżnika nie straciło na sile...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna